niedziela, 21 września 2014

Siedemnasty

*Przeczytaj notkę pod rozdziałem*

ROZDZIAŁ 17
 
Po całym mieszkaniu rozbrzmiał przeraźliwy huk. Zerwałam się gwałtownie z łóżka i od razu tego pożałowałam. Poczułam w głowię tysiące przeszywających, małych igiełek. Niemiłosierny ból głowy był pamiątką z wczorajszego wieczora, który musiałam spędzić szaleńczo. Gdy przypomniałam sobie popołudniowe szczegóły, niebieskookiego blondyna, zabójczego drinka i jakieś urywki wydarzeń z klubu, pokręciłam głową z dezaprobatą. No świetnie Alex, ale dałaś popis. Nawet nie pamiętasz do końca co wczoraj robiłaś! – nawrzeszczałam na siebie w myślach. No właśnie! Co ja wczoraj robiłam? Chyba nie posunęłam się za daleko prawda? Ten parszywy dupek Hemmings niech sobie nie myśli, że jestem zadowolona ze spędzonego z nim czasu. Mam tylko nadzieję, że zachowa poprzedni dzień w sekrecie. Nie chcę by całe miasto plotkowało o tym jaka jestem głupia, niewychowana, niedojrzała i że mam skłonności do picia. A jeśli rodzice.. Jeśli się dowiedzą to już nie żyję. I nici ze szkolnego balu, który niedługo się odbędzie. Niechętnie podniosłam się z łóżka, a raczej skaturlałam na podłogę i poczołgałam się po telefon, który leżał na biurku. Uklękłam przed meblem i wzięłam urządzenie do rąk. Było koło dwunastej rano. Wytrzeszczyłam oczy widząc tak późną porę. Zaraz jednak poczułam ogromny strach, widząc wiele nieodebranych połączeń od mamy. Szybko wykręciłam numer, wytłumaczyłam się rodzicom (oczywiście nie zdradzając co wczoraj robiłam, ściemniłam, że się uczyłam i zasnęłam przy książce), a na koniec wysłuchałam codziennego kazania o zdrowym odżywianiu, nauce i poprawnym zachowaniu. Gdy matka się rozłączyła wróciłam do łóżka i zakryłam się cieplutką kołdrą. Zaczęłam masować palcami skronie, by choć trochę złagodzić ból. Gdy po kilku minutach poczułam małą ulgę, powieki dobrowolnie opadły na moje oczy i nim spostrzegłam, znów zapadłam w błogi sen, w którym nie było miejsca na żadne migreny..chwilowy cały był zajęty przez tajemniczego blondyna.

***

Poczułam coś mokrego na policzku. Podniosłam lekko głowę i zobaczyłam, że spałam na prawej stronie, przez co obśliniłam białą poduszkę i pół twarzy. Przetarłam zaspane oczy, mokry policzek oraz brodę. Popatrzyłam na ciemny pokój i poczułam niepokój. Nie wiedziałam, która mogła być godzina, ale za oknem zrobiło się już ciemniej. Cały boży dzień przespałam, lecząc tak zwanego kaca. Wstałam tylko po południu by coś zjeść i skorzystać z toalety. Oczywiście jak na moje szczęście comiesięczna przypadłość każdej dziewczyny, dopadła mnie. Podejrzewam, że przez to mogłam się tak fatalnie czuć.. no i przez wczorajszą imprezę. Przeciągnęłam się na łóżku, by po chwili odłączyć telefon od ładowarki, wziąć go w dłoń i zejść na dół do kuchni. Byłam trochę głodna, więc postanowiłam zjeść czekoladowe płatki z mlekiem. Musiałam wybrać coś słodkiego, bo naszła mnie wielka ochota na cokolwiek w postaci cukru. Gdy skończyłam konsumpcję, umyłam miskę i sprawdziłam facebooka na telefonie. Cicho i głucho, nikt się nie odzywał. Lea nie była dostępna, a…no właśnie.. A nikogo innego prócz ciemnowłosej nie mam. Zrezygnowana wyłączyłam tą głupią społeczną aplikację i poszłam do pokoju. Ostrożnie położyłam się na łóżku i wsadziłam telefon pod poduszkę. Było koło dziewiętnastej. Wiedziałam, że nie dam rady z siebie dzisiaj już nic wykrzesać. Jutro się pouczę i trochę posprzątam. Teraz muszę pozbyć się tego okropnego bólu głowy. Nie zważając na nic, zamknęłam oczy i próbowałam zatonąć w innym świecie.

***

Następny dzień, czyli niedziela, zaczął się całkiem przyzwoicie. Wstałam jak cywilizowany człowiek około dziewiątej, poszłam do kościoła (owszem, chodzę do kościoła, tak rodzice mnie wychowali i nie zamierzam podważać ich intencji), a potem zjadłam małe śniadanie. Przebrałam się w jakiś szary dres i zwykłą, białą koszulkę. Włosy związałam w wysokiego kucyka. Poszłam do pokoju, zasiadłam za biurkiem i zaczęłam robić lekcje. Gdy po długiej godzinie zrobiłam wszystkie pisemne zadania, przeszłam do nauki teorii. Znudzona przeglądałam podręcznik do fizyki i notowałam z boku ołówkiem najważniejsze definicje i wzory. Co chwila spoglądałam na zegarek, ponieważ bardzo się niecierpliwiłam. Dochodziła już siedemnasta, a rodziców nadal nie było. Jedna część mnie, ta psychicznie wybrakowana, przewidywała już najgorsze scenariusze, ale ta druga, bardziej normalna po prostu tęskniła na swoimi rodzicami. Tak bardzo chciałam się przytulić do mamy, opowiedzieć jej o wszystkim. Moje sumienie nie dawało mi spokoju, dusiłam w sobie wszystkie złe czyny, gryzłam się sama ze sobą. Wiedziałam, że nie mogę jej powiedzieć o swoich wybrykach, ale chciałam chociaż poopowiadać jej o szkole i trochę ponarzekać na nadmiar nauki. Potem moglibyśmy razem z tatą obejrzeć jakiś film i zjeść dobrą kolację. Poczułam wzbierające się łzy w oczach. W stanie, w którym się chwilowo znajdowałam, czyli inaczej mówiąc niedyspozycji fizycznej jak i również umysłowej, byłam bardzo rozemocjonowana. Wszystko przyjmowałam podwójnie, ba nawet potrójnie. Każde niemiłe wspomnienie, powracało z większą siłą, by teraz wykorzystać moją słabość. Zaczęłam myśleć, że jestem beznadziejna, a moje niedowartościowanie znów się ujawniło. Te melancholijne, a raczej filozoficzne rozmyślania przerwał mi dzwonek do drzwi. Ucieszona, że moja samotność się kończy zbiegłam na dół i szybko otworzyłam. Zdziwiłam się. Nikogo tam nie było, żadnej żywej duszy. Nikt nie stał w progu, nikt mnie nie witał. A więc ciągle samotna.. Zmęczona wszystkim wokół opuściłam głowę w dół i już miałam zamknąć drzwi, gdyby nie biała koperta na wycieraczce. Jasny papier wyróżniał się, a na wierzchu równą kursywą były wypisane moje inicjały. Rozejrzałam się wokoło. Nikogo nie było na dworze. Nawet podjazd sąsiadów stał pusty. Lekko się przeraziłam, ale szybko złapałam kopertę i nawet się nie odwracając zatrzasnęłam drzwi wejściowe. Kilkakrotnie sprawdziłam czy na pewno są zamknięte na klucz, a potem poszłam do salonu i usiadłam na kanapie. Włączyłam program muzyczny i zgłośniłam aktualną piosenkę, ciągle obracając kopertę w palcach. Niechętnie, choć ciekawsko otworzyłam ją, a raczej rozerwałam zaklejenie u góry. Delikatnie wyjęłam zawartość listu. Moim oczom ukazała się kartka, a raczej coś w rodzaju papieru fotograficznego, na którym były jakieś koślawe litery. Szybko odczytałam dedykację. Zdezorientowana odwróciłam kartę i to co ujrzałam wstrząsnęło całą moją osobą.

- A to skurczybyk! – wrzasnęłam na cały dom. Podniosłam się z sofy i pobiegłam do góry. Przetarłam twarz dłonią i wróciłam z powrotem do zdjęcia z koperty. W prawym dolnym rogu była mała, srebrna pieczątka, przedstawiająca nutę. Przejechałam po wypukłym rogu palcem. Nie mogłam uwierzyć, że ten dupek wysłał, a raczej przyniósł mi to do mojego własnego domu! Na fotografii śmiałam się do obiektywu, za którym stał Lucas. Nie pamiętałam tamtej chwili z wczoraj, Hemmingsa robiącego mi zdjęcie ani tego, że stałam na ladzie baru. Co ja tam do cholery robiłam? Zawstydzona odwróciłam jeszcze raz to upokarzające ujęcie mojej osoby i ponownie odczytałam dedykację. Co to miało znaczyć? Prześledziłam ponownie wzrokiem dziwne słowa. Nic prócz kilku zdań nie odmieniło mojego dzisiejszego popołudnia. Zdań, które brzmiały tak:
I like the summer rain
I like the sounds you make
We put the world away
We get so disconnected”

Bardzo dobrze rozumiałam znaczenie tych słów, ale dlaczego Hemmings je zapisał akurat na tym zdjęciu? Dlaczego zapisał je na zdjęciu, na którym byłam właśnie ja? Przecież nic nas, a raczej mnie i jego nie łączy, tak? Wiem, że tak! Cała emanowałam wstydem i wściekłością. Poza tym dlaczego ten dupek to zrobił? Jakby moi rodzice to zobaczyli, chyba by mnie już nigdy z domu nie wypuścili. Albo do zakonu oddali. Boże, ale jestem głupia. Jak mogłam wczoraj pójść z tym niedorozwiniętym idiotą gdziekolwiek? Muszę się trzymać od niego z daleka. Fakt, koperta pachniała jego perfumami co powodowało tylko chęć zbliżenia do blondyna, ale mój umysł dyktował mi inne warunki. A mianowicie po pierwsze: upewnij się, by Luke nikomu nie powiedział o waszym wyjściu, po drugie: nigdy więcej nie bądź tak lekkomyślna i oczywiście po trzecie: trzymaj się od Lucasa z daleka, by punkt drugi już nigdy więcej się nie powtórzył.  

***

Zestresowana szłam do sali w poniedziałkowy poranek. Zaczynałam matematyką. Mieliśmy powtórkę przed środowym testem. Trochę się obawiałam, ale niestety nie lekcji. Otóż bałam się Hemmingsa. Byłam wręcz przerażona, że powiedział komuś o naszym piątkowym wyjściu. Nie chciałam by ktokolwiek wiedział, zwłaszcza Calum. Osądzanie go o imprezowanie straciłoby teraz sens, gdyby poznał, że sama nie jestem lepsza. Weszłam niechętnie za grupką uczniów do klasy i zajęłam swoje miejsce. Na szczęścia nie było jeszcze błękitnookiego. Obok mnie siedziała już rozpakowana Lea. Posłała mi ciepły uśmiech i odwróciła się w stronę tablicy. Miałam ochotę z nią porozmawiać, chciałam jej spytać o zadnie, choć nie byłam pewna czy mogę się jej zwierzyć w sprawie blondyna. Walczyłam sama ze sobą, a przerwał mi dźwięk ogłaszający czas rozpoczęcia lekcji. Nauczyciela jeszcze nie było, a spóźnialscy wpadali zdyszani do klasy. Tylko jeden wszedł spokojnie i stanął w drzwiach. Lucas nigdzie się nie śpieszył, choć było już po dzwonku. Spokojnie ruszył przez klasę rozglądając się po pomieszczeniu. Cały ubrany na czarno, podkreślił jasne włosy. Niebieskie oczy spotkały się wraz z moimi. Poczułam chęć spuszczenia oczu w dół, ale on nagle posłał mi ten jeden ze swoich głupkowatych uśmieszków. Teraz już w stu procentach wiedziałam, że mam przechlapane. On na pewno komuś powiedział. Inaczej by się tak idiotycznie nie uśmiechał! – myśli kłębiły się w mojej głowie. Luke nie zatrzymując się ani nie odrywając ode mnie łobuzerskiego spojrzenia, zajął miejsce w ławce za mną. Pamiętaj o trzech warunkach, pamiętaj o trzech warunkach! – powtarzałam sobie to jak mantrę. Do moich nozdrzy dotarł zapach jego perfum. Zaraz, zaraz, o czym miałam pamiętać…? Skup się do cholery Alex, trzy warunki!

***

Po tej jakże ciekawej lekcji matematyki poszłam do szafki wziąć książki potrzebne na następnej lekcji. Wszystkie ważne rzeczy wsadziłam do torby, a potem zaczęłam szukać telefonu w kieszonkach. Przerwał mi czyjś śmiech. Spanikowana odwróciłam się i ujrzałam na drugim końcu korytarza opartego o jakieś szafki Hemmingsa. Uśmiechał się w ten sam sposób co wcześniej i taksował ciekawsko moją osobę. Miałam już go dość. Na lekcji matematyki też się na mnie patrzył, czułam to. Chociaż siedział za mną wiedziałam, że wciąż się uśmiecha i sobie ze mnie drwi. Chciałam już to przerwać i upewnić się, że nikt nie dowie się o mich wybrykach. Odwróciłam się od chłopaka zalana rumieńcem i zatrzasnęłam szafkę. Wróciłam do wcześniejszej pozycji z bojowym zamiarem, by ruszyć w stronę chłopaka i na niego nawrzeszczeć, ale patrząc w to samo miejsce co przed chwilą nikogo tam nie ujrzałam. Zaczęłam się zastanawiać czy nie mam omamów. On tam przecież stał! Co jest ze mną nie tak? – krzyczała moja podświadomość. Całkowicie sfrustrowana poszłam na górę, na kolejną lekcję.

***

- Jak Ci minął weekend? – spytała Lea gdy usiadłyśmy przy naszym stoliku w stołówce.

- Ymm…w porządku – zawahałam się – a twój?

- Nieźle – zaśmiała się – Sophie wyjechała, więc miałam chwilę spokoju. Przez całą sobotę i niedzielę praktycznie nic nie robiłam… no może oprócz zajrzenia do książek i pouczenia się trochę. Odpoczęłam i naprawdę mi to służy – powiedziała cała rozpromieniona. Dzisiaj była ubrana w czerwoną, rozkloszowaną spódniczkę i czarną koszulkę. Pluszowy sweter nadawał ubiorowi charakteru, czyli wyróżniał dziewczynę spośród innych, tak samo ubranych nastolatek.

- To dobrze – powiedziałam i popatrzyłam w swoje drugie śniadanie.

- Lex, co jest? – zapytała zmartwiona i przybliżyła się do mnie.

- Co?! Nie, nic – powiedziałam i jeszcze bardziej opuściłam głowę w dół, bo do stołówki weszła Święta Trójca, co wiązało się z kolejnymi spojrzeniami Lucasa.

- Przecież widzę, że coś jest nie tak! Kochanie, wiesz, że możesz mi zaufać? – powiedziała i lekko złapała mnie za dłoń.

- Tak, wiem, ja, ja po prostu się trochę wstydzę – powiedziałam cicho, czego Whitman mogła nie usłyszeć.

- Mnie? – jednak usłyszała.

- Nie-e – jąkałam się – siebie.

- Dlaczego?

- Bo zrobiłam coś głupiego – nie patrzyłam kruczowłosej w oczy.

- Co takiego? – wyglądała na zatroskaną.

- Ja, ja po prostu… – zaczęłam, ale przerwał mi czyjś głos.

- Siemanko dziewczyny – pomiędzy mnie, a Leę usiadł Michael. Miał biało-czarną koszulkę z napisem „Idiot”, a jego włosy przybrały nową barwę, to znaczy czarną z białym irokezem na środku. Zmierzyłam go wzrokiem i podziękowałam mu w duchu, że uratował mnie przed odpowiadaniem na pytania przyjaciółki. Potem jednak pożałowałam swojego zachwytu obecnością Clifforda, bo to się wiązało z wizytą Luke’a przy naszym stoliku. Calum gdzieś zniknął, więc pojawił się tylko blondyn, który z uśmiechem usiadł na przeciwko Lei, czyli obok mnie. Posłał mi swoje typowe spojrzenie i oparł łokieć na metalowym blacie.

- Cześć Mikey – powiedziała brunetka, na co kopara mi opadła. Mikey?! Że co? Co przegapiłam? Tak byłam zajęta sobą i moimi problemami, że przeoczyłam coś z życia przyjaciółki. Ale ze mnie egoistka.

- Co tam u was laski? – powiedział Mike, ale to pytanie raczej było skierowane do mojej towarzyszki. Spuściłam wzrok i podziwiałam moje jakże olśniewające kolana. W momencie, gdy ruszając głową, wprawiłam powietrze w ruch, poczułam zapach perfum Hemmingsa wymieszany z zapachem papierosów. To właśnie była jego woń. Zawsze mogłam go rozpoznać właśnie po tej cudownej mieszance. Sprzedałam sobie mentalnego liścia i dalej patrzyłam na swoje nogi.

- Dobrze, a u was laski? – Lea przedrzeźniła Michaela. Usłyszałam jego gardłowy śmiech, a potem odpowiedział coś swojej rozmówczyni na ucho. Ta tylko pisnęła głośno i walnęła Clifforda w ramię.

- Jak minął weekend tancerko? – głos Lucasa rozbrzmiał echem w mojej głowie. Gwałtownie na niego popatrzyłam. Ujrzałam chłopaka, który opierał głowę na jedne ręce i spoglądał ciekawsko w moją stronę. Lea i Mike byli tak zajęci sobą i jakąś wymianą przeciwnych sobie racji, że nawet nas nie zauważali. Niestety gorący i irytujący blondyn mnie dostrzegał. Postanowiłam go zignorować. Odwróciłam się lekko w drugą stronę i zaczęłam udawać, że coś bardzo namiętnie obserwuję. Po chwili poczułam silną rękę na kolanie pod stołem.

- Zadałem pytanie, więc masz odpowiedzieć – powiedział przez zaciśnięte zęby Luke. Momentalnie podskoczyłam, żeby pozbyć się dłoni intruza, która okalała moje kolano. Oczywiście przy tym wyczynie walnęłam nogą w stół, co spowodowało ogromny ból i wyrwanie z transu Whitman oraz Clifforda. Instynktownie się podniosłam, zebrałam swoje rzeczy i pobiegłam do szkoły. Musiałam to zrobić, ponieważ nie chciałam się rozpłakać przy wszystkich. Nie mogą wiedzieć, że jestem miękka i ból kolana doprowadza mnie do łez..oraz przyczyna tego bólu, czyli mój koszmar Luke Hemmings.

***

- Margaret dzisiaj na mnie nakrzyczała – powiedział Ashton i zrobił smutną minę. Właśnie siedziałam w Arizonie i popijałam gorącą czekoladę. Po pracy w antykwariacie postanowiłam na chwilkę pójść do kawiarni i coś wypić, by potem pełna energii wrócić do domu i dalej uczyć się na test z matematyki.

- Co zrobiłeś? – zaśmiałam się. To bardzo fajna sprawa mieć kogoś na świecie, kto zawsze cie rozbawi. Tą cudną osobą jest właśnie Irwin, który wytwarza pozytywną energię w moim życiu.

- Chciałem pomóc jej w kuchni, więc kazała mi pilnować ciastek w piekarniku. Ja się no, no zagapiłem – zawstydził się. – A potem to już tylko podziękować Panu Bogu, że kawiarenka nie spłonęła jednym wielkim ogniem. Margaret bardzo się zdenerwowała. Nie wiem jak ją ułagodzić – zakończył swoją wypowiedź.

- Przeproś – powiedziałam, a na myśl od razu przyszedł mi Hood… Odpędziłam go na koniec umysłu i popatrzyłam w pełne nadziei oczy Ash’a.

- Masz rację Lex..masz rację – wstał gwałtownie z krzesełka obok mnie i pobiegł do kuchni. Dzisiaj ruch w lokalu był bardzo mały. Oprócz mnie w kawiarni była jeszcze tylko jedna para, która siedziała z tyłu pomieszczenia i piła koktajl przez jedną słomkę. Jakie to banalne, ale też i urocze. Westchnęłam, wzruszyłam ramionami i popatrzyłam w stronę otwierających się drzwi. Moim oczom ukazała się Lea. Wpadła jak błyskawica i od razu usiadła naprzeciwko mnie.

- Alex! Dlaczego dzisiaj tak dziwnie zachowywałaś się na długiej przerwie? – nie owijała w bawełnę.

- Normalnie – odburknęłam trochę niemiłym tonem i napiłam się czekolady.

- Co się dzieje? Zaczynam się martwić! – powiedziała, a ja już dłużej nie mogłam. Musiałam się komuś zwierzyć. Dlaczego więc nie swojej przyjaciółce?

- Spotkałam się w piątek z Luke’iem – wydusiłam cicho słowa.

- Hemmingsem? Ale on Cie przecież denerwuje – zdziwiła się brunetka i przybliżyła się do mnie, byśmy mogły prowadzić dyskretną rozmowę.

- Tak, a poza tym myślałam to samo o tobie i Cliffordzie – powiedziałam, na co dziewczyna trochę się zarumieniła.

- My, my się po prostu nie kłócimy – powiedziała zmieszana.

- Nieważne, przepraszam, nie powinnam z tym wyskakiwać.

- Opowiedz mi o tym waszym spotkaniu. Czy on coś Ci zrobił? – przeraziła się Lea.

- Nie, oczywiście, że nie – powiedziałam pewna siebie, chociaż w ogóle nie rozważyłam opcji, którą proponowała przyjaciółka. Będąc sam na sam z Lucasem przecież mógł się dopuścić najgorszych czynów.. Sama nie wiem dlaczego, ale wierzyłam, że nie jest do takich rzeczy zdolny. W pewien sposób był wtedy dla mnie miły… W pewien.

- Więc co się stało? – niecierpliwiła się dziewczyna.

- Po prostu trochę się napiłam i nie pamiętam wszystkiego co robiłam. Dostałam wczoraj list, w którym było zdjęcie. Moje zdjęcie.

- I co tam robiłaś? – wiedziałam, że dziewczyna aż kipi z ciekawości.

- Tańczyłam na ladzie baru i zwyczajnie nie byłam sobą. Nie wiem co we mnie wstąpiło – przewróciłam oczami. – A nie, czekaj, wiem. Alkohol – powiedziałam udając zaskoczenie.

- I to tylko tyle? – zdziwiła się czarnowłosa.

- Tylko? A co jeśli on komuś to powie? Umrę ze wstydu! A jeśli rodzice się dowiedzą? Wtedy to na pewno umrę, ale już nie z upokorzenia – westchnęłam.

- Chcesz, żebym z nim porozmawiała? Albo z Mike’iem?

- Nie..znaczy tak, ale nie chcę, by oni wiedzieli, że ja chcę.

- Woah, Alex, ty to jesteś świetna w tworzeniu logicznych zdań – zaśmiała się. – W porządku wypytam Clifforda i ewentualnie Luke’a.

- Nie! Nie rozmawiaj z Hemmingsem – prawie krzyknęłam. – On nie może się domyślić. Sprawdź tylko czy ma więcej moich zdjęć.. Jeśli to oczywiście nie problem.

- Kochaniutka, rozmawiasz z mistrzynią intryg – zaśmiała się triumfalnie. – Wszystkiego się dowiem i to w taki sposób, że oni nawet nie dowiedzą się, że grzebiemy w ich rzeczach.

- No dobrze, ufam Ci. I dziękuję, cudowna jesteś – powiedziałam i przytuliłam przyjaciółkę.

- Tak, wiem, wiem. Mniej gadania, więcej czynów. Pozwalam Ci postawić mi gorącą czekoladę w ramach wdzięczności – powiedział żartobliwie, ale ja przytaknęłam.

- Już biegnę do Ashtona! – powiedziałam i wstała z miejsca, rozmasowując bojące kolano. Uśmiechnęłam się do siebie. Poczułam ulgę, że podzieliłam się choć trochę swoim ciężarem z innym człowiekiem. I to nie z byle kim. Z moją kochaną przyjaciółką.

 
 
 

 Jeśli przeczytałeś rozdział, proszę, zostaw po sobie komentarz. To wiele dla nas znaczy i zachęca do dalszego pisania. Nie wspominając o uśmiechu na naszych twarzach ;)
 
Ten rozdział sprawił mi wiele kłopotu. Brak czasu niestety mi nie pomógł. Od razu przepraszam, że wyszedł taki kiepski. Starałam się, ale chwilowo mam za dużo na głowie. Więc od razu zaznaczam, że następny rozdział pojawi się za dwa tygodnie w niedzielę, chyba, że wyrobię się szybciej i będzie w niedzielę za tydzień. Musicie już to sami sprawdzać na twitterze, tam dam znać co i jak. Mam na głowie nową lekturę, więc dlatego tak późno pojawi się rozdział. Po pierwsze, dziękujemy za tyle wejść na bloga. To cudowne, kochamy was i dziękujemy. Po drugie, spotkałyśmy się już z kilkoma komentarzami, które zarzucają nam WYMUSZANIE KOMENTARZY (wybaczcie za powtórki słów, ale nie mam już siły szukać innych synonimów). Otóż drodzy czytelnicy, którzy najczęściej piszą z anonima: jeśli przestajesz czytać nasze opowiadanie dlatego, to proszę bardzo, jakoś bez takiej osoby sobie poradzimy skoro nie doceniasz naszej pracy. A limit, który dajemy ma być jakąś małą rekompensatą za naszą ciężką pracę. Wstukiwanie w Wordzie jakiś dziewięciu stron jest pracochłonne, dlatego nie mam do siebie za złe, że bardzo bym chciała byście komentowali nasze rozdziały. Ale proszę bardzo: na razie przestajemy z barierami komentarzy. Będzie tyle wpisów pod postem ile będzie. Ci którzy są w stanie poświęcić choć odrobinę swojego czasu i napisać kilka słów swojej opinii wystarczą. Jak to się mówi, nic na siłę i łaski bez. Dziękuję wam, którzy zawsze komentujecie i zawsze jesteście z nami. Po trzecie: przypominam o twettowaniu z hasztagiem bloga: #SandCastleFF. Cichutko się na tej witrynie zrobiło, więc cieplutko zachęcam do pisania tam ulubionych cytatów z opowiadania. No i po czwarte: przepraszam od razu za ten trochę krótki i nudny rozdział. Postaram się poprawić, dlatego następny powinien być za dwa tygodnie. Musze mieć trochę czasu by popracować na spokojnie nad rozdziałem, a nie jak z tym na szybkiego spontana, bo obiecałam dodać. Nie chcę tak pisać. Więc musicie zrozumieć i dać mi trochę czasu. Wierzę, że z nami pozostaniecie i za to wam dziękujemy, kochamy was! A no i przepraszam, że dodaje dzisiaj choć miał się rozdział 17 pojawić wczoraj. Wybaczcie mi kochani, jak by to powiedzieć: liceum ugh :C
@TheBeatlesTime
@foreverciastko